Prawie 10
lat temu wyrobi
łam sobie i
Młodej paszport.
Rocznica ta jest o tyle znacz
ąca,
że paszporty nasze
mają żywot 10-letni, a potem
przestają działać. A
ponieważ alternatywą paszportu w nowoczesnej
Europie jest
dowód osobisty, dodajmy (bo to
ważne) alternatyw
ą ekonomicznie ko
żystniejsz
ą,
więc tym
razem postanowiłam wyrobić Młodej dowód. Dzieci do
lat 13
muszą uzyskać zgodę obojga rodzicow, a
że po
śmierci ojca
ja jestem oboje
rodziców,
więc do UM w Sz-nie
pojechałyśmy we dwie (trzy, bo nie
było co
zrobić z
Młodsza).
Pobrałam numerek i
zaczęłam wypełniać wniosek
,
ale z braku kolejki
zostałam natychmiast
wezwana do okienka.
Wyłuszczyłam pani
sprawę, i w czasie gdy ona
zajęła się klepaniem w klawisze,
ja kontynuowałam wypełnianie wniosku. Pani
postukała chwilę w
klawiaturę i
oznajmiła że wg ich
danych ojciec
Młodej żyje.
Popatrzyłam na
panią jednym okiem, drugim
wciąż zerkając w wypelniany wniosek i
zapytałam odruchowo: Pani
żartuje? Pani
zaprzeczyła i od
powiedziała, że mi
bez zgody ojca dowodu dla
Młodej nie
wyrobią.
Wypełnianie wniosku
stało się w tej sytuacji
mało znaczące,
więc przerwałam tę czynność i
skupiłam cała swoją uwagę na pani.
- Jak to,
żyje? -
zapytałam z
ciekawością.
- Nie
ma go w rejestrze
zmarłych,
więc muszę go
uznać za
żywego -
wyjaśniła urzędniczka - Chyba
że pani potrafi
udowodnić że zmarł -
dołożyła po chwili.
-
Udowodnić??? Niby jak?
Płytę nagrobną mam
przytachać, czy
konieczna będzie ekshumacja i potwierdzenie
DNA??? - moje zdziwienie nie
miało granic,
mina urzędniczki świadczy
ła o tym,
że dla niej
taka sytuacja to
też nowość.
W tym momencie
dołączyła do nas
Młoda,
domagając się wyjaśnienia nad czym deliberujemy. No to
ją objaśniłam.
- Jak to,
On żyje?! -
Młoda była wyraźnie wstrząśnięta,
urzędniczka spojrzała na
nią współczująco - A
ja mu w
zeszłym roku znicz
zapaliłam! -
dołożyła Młoda tonem,
który wyraźnie wskazywał, że żałuje niepotrzebnej inwestycji.
Współczucie urzędniczki zmieniło się w niedowierzanie.
- Wiesz co mamo -
zwróciła się Młoda do mnie -
Tata ma na grobie
krzyż i
tabliczkę, to lekkie jest, wykopiemy i przyniesiemy.
Niedowierzanie
urzędniczki przerodziło się w kiepsko skrywane
przerażenie, wi
ęc
postanowiłam przełamać nieco
atmosferę:
- To my
pójdziemy do USC i
przyniosę pani akt zgonu - zapowiedzia
łam
uspokajającym tonem,
zabrałam do
połowy wypełniony wniosek,
Młodą i
Młodszą, po czym
udałyśmy się na
górę.
USC
mieści się na 2p.,
znów byłyśmy pierwsze w kolejce,
więc weszłam sama, w nadzieji
że szybko
wyjaśnię sprawę i dostane wymagany papier. Niestety, wg
prawa Ex
był dla mnie nikim (
interesująca zbieżność poglądów, po tym jak mnie
zostawił z niemowlakiem
dla mnie też stał się nikim),
więc nie
mogę wystąpić o wydanie mi jego aktu zgonu. Co innego
Młoda,
ona może,
więc musia
ła
wejść i
być obecna przy
następującej konwersacji,
która miała na celu ustalenie, czy aby napewno Ex
zmarł.
Pierwsza runda:
U:
Skąd pani wie,
że XX nie
żyje?
Ja:
Od znajomych.
U: To nie jest
wystarczający dowód,
może on się przed
panią ukrywa.
Jasne, to
oczywista konkluzja, przed
taką mazepą jak
ja, to on napewno
się ukrywa.
Druga runda:
U: Czy
widziała pani
zmarłego?
Ja: Wielokrotnie,
byliśmy razem przez 5
lat.
U: Ja
się pytam czy pani
trupa widziała!
Ja: Nie...(???)
U: Czyli nie
ma pani
pewności że on nie
żyje!
Może myśl o wykopaniu Exa nie
była aż tak
niedorzeczna, jak to
się jeszcze przed
chwilą wydawało?
Tabliczkę nagrobną pewno
uznają za
spreparowaną, bo Ex
żyje i
się przede mną ukrywa (z
bliżej nieznanych
powodów).
Trzecia runda:
U: Była pani na pogrzebie?
Ja: Nie.
U: No właśnie!
Jakie właśnie? Na pogrzebie była setka ludzi, to przed nimi też się ukrywa, czy cały cyrk był dla mnie przeznaczony, a ja się nie pojawiłam?
I pytanie dodatkowe:
U:
Może on umarł w Niemczech?
Ja: W Polsce
umarł,
on był Polakiem...
U: Bo wie pani, jak
umarł w Niemczech, to
możemy tego nie
mieć zarejestrowanego.
Ex
zmarł w PL, w Sz-nie, w szpitalu, po wypadku, jestem
pewna że zgon jest zarejestrowany,
ale wciąż nie mam
dowodów.
W
międzyczasie zadzwoniła moja znajoma, z
która byłam umówiona do
kina,
więc po odebraniu nie
bawiłam się w
żadne "hallo" tylko
od razu
wyjaśniłam sytuację: "Jestem w UM, wyrabiam
Młodej dowód osobisty,
ale XX zmartchwychwstal i pierwsze co
zrobił to mi na
złość". "O patrz, a za
życia taki
miły człowiek był"
zdziwiła się znajoma, i
powiedziała że mam
się nie
stresować,
ona poczeka. Nieee, wcale
się nie
stresuję, luzik!
Nie pami
ętam
już wszystkich
tekstów "
złotoustej"
urzędniczki,
ale po ponad 30 minutowych poszukiwaniach w
końcu Ex
znalazł się wśród zmarłych, ku mej ogromnej uldze.
W
końcu dostałam wydruk aktu zgonu, biegiem
poleciałam na
dól (na 5
min. przed
zamknięciem) i z
zadyszką obwieściłam znajomej pani,
że uśmierciłam tatusia i
już może mi
przyjąć wniosek.
Radosna wiadomość dotarła widać do niej wcze
śniej,
sadzać z szerokiego
uśmiechu i kiwania
ręka "wiem, wiem".
Mała rzecz, a cieszy ;) I tym optymistycznym
akcentem zakończyłam wizytę w
szczecińskim UM.
Ciekawe czym
zaskoczą mnie
następnym razem?